09 września 2024

NFZ propaguje komunizm?

Choć wielu uważa to za mało logiczne, używanie nieodpowiednich nazw obiektów (np. ulic) jest formą propagowania komunizmu. Istnienie złych nazw jest problemem i ten problem postanowiono w 2016 r. rozwiązać ustawą (o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej). Od tego czasu w większości przypadków niepoprawne nazwy ulic zostały wymazane z historii. 

Wydawać by się mogło, że w ten sposób udało się skutecznie stawić czoło widmu komunizmu. Niestety zachował się w Polsce (ostatni?) bastion tej zarazy. Okazuje się, że NFZ wciąż wystawia na piedestał komunistycznych bohaterów publikując w swoich informatorach dawno nieistniejące nazwy ulic. 

Poniżej kilka przykładów:



 






Z pozoru można wyciągnąć wniosek, że NFZ chce powrotu dawnych czasów. Ale jest też inne wytłumaczenie tej sytuacji - Fundusz ma w nosie komunizm, podobnie jak pacjentów. To dlatego od lat publikuje nieaktualne adresy miejsc udzielania świadczeń. 

07 sierpnia 2024

Wałek w ministerstwie

Ministerstwo Zdrowia zleciło PAP napisanie tekstów o tematyce medycznej. Tylko, że wcześniej te same teksty PAP sprzedał (i przekazał autorskie prawa majątkowe) jednostce podległej Ministerstwu. Nie jest to afera na skalę afery respiratorowej. Niemniej jednak pokazuje jaki panuje w Ministerstwie szacunek do pieniędzy podatników. 

W 2013 roku Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia (obecnie CeZ) jednostka podległa Ministerstwu Zdrowia, zawarło umowę na przygotowanie treści "inicjalnej" nowopowstającego portalu internetowego. W szczególności przedmiotem umowy było przygotowanie artykułów i bieżąca obsługa redakcyjna portalu. Co ważne, wszelkie prawa autorskie majątkowe do powstałych utworów miały zostać przekazane zamawiającemu. 



Kwota tej umowy to prawie 700 tys. zł. Treści zostały opracowane, przekazane do CSIOZ, a następnie trafiły do "szuflady". Bo portal nigdy nie został uruchomiony. Czyli prawie milion złotych poszedł w błoto.

Przykładowy tekst z 2014 r. opracowany w ramach umowy wygląda tak:



A teraz skoczmy do 2018 roku. Na stronie PAP: kurier.pap.pl pojawił się następujący tekst:


Tak - ten tekst jest dość podobny do poprzedniego. Co ważne, oznaczony jest on jako Materiał PAP, który powstał w ramach ważnego Programu. Ale może został on błędnie oznaczony? Nie, przynajmniej tak twierdzi Zastępca Dyrektora Biura Komunikacji Ministerstwa Zdrowia:

Ta umowa jest jedną z wielu umów zawartych na realizację kampanii Planuję Długie Życie. Ich łączna wartość to około 4 miliony złotych. Zgodnie z opisem zamówienia, obowiązkiem Wykonawcy miało być "pozyskanie informacji oraz napisanie artykułów prasowych". Jak widać, w niektórych przypadkach "napisanie" okazało się być skopiowaniem tekstów przygotowanych (i opłaconych przez Ministerstwo) kilka lat wcześniej.

O tym ile z zamówionych tekstów jest w rzeczywistości kopiami tych przygotowanych w ramach umowy z 2013 r. próbujemy dowiedzieć się od ponad roku. Pomimo wyroku sądu administracyjnego zobowiązującego Ministerstwo do rozpatrzenie wniosku o udostępnienie tej informacji, urzędnicy nie przekazują tych danych. Bezczelnie próbują stwierdzić, że upublicznienie skali marnotrawienia przez nich pieniędzy, nie jest w interesie publicznym. 

Ogólnie trzeba mieć łeb, żeby napisać teksty pośrednio na zlecenie Ministerstwa Zdrowia, przekazać wszelkie prawa majątkowe Zleceniodawcy i następnie parę lat później te same teksty sprzedać jeszcze raz Ministerstwu Zdrowia. Tu gratulujemy przedsiębiorczego podejścia PAP. Na szczególne uznanie zasługuje skrzętne wykorzystanie tego, że przedmiot zamówienia z etapu przetargu z "napisania" artykułów zamienił się w umowie na "zapewnienie" (ciekawe z czyjej inicjatywy). 

Natomiast Ministerstwo mogłoby zachować jakiś umiar w marnotrawieniu publicznych pieniędzy. Po te teksty wystarczyło sięgnąć do szuflady - nie trzeba było sprzeniewierzać kolejnych setek tysięcy złotych!  

28 czerwca 2024

Wakajki!

Dla niektórych wakacje to okres, w którym można się polenić. Dlatego muszą one tracić na swoim uroku w sytuacji, gdy ktoś nie przemęcza się za bardzo w swojej pracy. A takich sytuacji w świecie ochrony zdrowia niestety jest wiele.

Do końca czerwca trwa program Profilaktyka 40 PLUS. Ten wartościowy program profilaktyczny ma swoją infolinię. Pacjent może tam zadzwonić i dowiedzieć się gdzie może skorzystać z programu. Skoro to ostatni miesiąc trwania przedsięwzięcia, można oczekiwać, że będzie więcej telefonów od zainteresowanych pacjentów. A skoro więcej telefonów, to i więcej pracy dla urzędnika. 

Na szczęście jest prosty sposób na uniknięcie tego wysiłku. Na ostatni miesiąc programu zmieniono numer telefonu infolinii. Co bezczelne, po ponad tygodniu od podmiany numeru, urzędnicy (?) uznali, że wypadałoby o tym dać znać pacjentom. Poniżej ogłoszenie z 12 czerwca w poczytnym portalu NFZ:    

Innym przedsięwzięciem zdrowotnym jest program leczenia niepłodności metodą in vitro. Program ruszył w czerwcu, jest kilkudziesięciu świadczeniodawców, do których mogą zgłaszać się pacjenci. "Zgłaszać" to odpowiednie słowo, ponieważ Ministerstwu publikującemu listę placówek nie przyszło do głowy podać ich inne dane niż adresowe:



Nie przemęczają się również pracownicy NFZ. Co najmniej od listopada 2023 roku wiadomo, że świadczeniodawcy będą zobowiązani do raportowania dodatkowych informacji w sprawozdawczości kolejkowej. Od stycznia to robią - przekazują zakresy wiekowe przyjmowanych dzieci oraz informacje czy stosują znieczulenie przy badaniach endoskopowych. Te informacje miałyby ułatwić pacjentom wyszukanie odpowiedniej dla siebie placówki. "Miałyby", bo obecnie NFZ daje sobie czas do końca 2024 roku, żeby te informacje prezentować w swoim informatorze. Czyli część codziennie wysyłanej przez świadczeniodawców sprawozdawczości idzie na śmietnik.

Przy okazji NFZ przyznał, że zawierając umowy ze świadczeniodawcami, nie specyfikuje w jakim zakresie wiekowym dzieci świadczenia mają być udzielane (stąd konieczność przekazywania tych informacji przez przychodnie). Jest to o tyle dziwne, że wydawać by się mogło, że rolą NFZ jest zaspakajanie potrzeb zdrowotnych Polaków (w tym dzieci). Podejście na zasadzie: "podpiszemy umowę z endokrynologiem, ale wisi nam czy przyjmuje on bombelki", wydaje się być nieeleganckie.

Poza Ministerstwem Zdrowia i NFZ, urzędnicy związani z opieką zdrowotną pracują również w Biurze Rzecznika Praw Pacjenta. W zeszłym roku okazało się, ze w ramach wykonywania swojej "pracy" latem, kadra kierownicza bierze sobie udział w rajdach rowerowych. Niestety biuro RPP odmówiło nam podania jakie ma plany rowerowe na te wakacje. 

31 maja 2024

Sztuczna "inteligencja"

Co jakiś czas kontaktują się z nami lekarzelekarze albo osoby reprezentujące przychodnie, zazwyczaj z pretensjami. Ostatnio mają nowy powód do niezadowolenia – nie podobają im się opinie na ich temat widoczne na google.com.

Choć ta witryna nie jest naszym serwisem, osoby kontaktujące się z nami mają ku temu dobry powód. Okazuje się, że firma Google, bez pytania o zdanie autorów komentarzy ani nas, postanowiła prezentować te opinie w wynikach wyszukiwania. Np. o tak:

Samo w sobie kopiowanie istotnych treści z cudzych portali wydaje się być nieeleganckie. Ale "zabawne" w tej praktyce jest to, że Google nie zawsze jest w stanie prawidłowo przypisać opinii do podmiotu, którego dotyczą. Przykładowo, powyższa opinia pojawia się w Google przy innym lekarzu niż ten, którego w rzeczywistości dotyczy.

Fakt, że firma Google słynie z automatyzacji różnych procesów, powoduje, że nie posiada ona działu pomocy, z którym można by porozmawiać na ten temat. W praktyce, Google, warte miliardy dolarów, zamiast zapewnić samodzielnie wsparcie "pokrzywdzonym", oddelegowało nas do udzielania informacji i wysłuchiwania pretensji. Niestety, więcej w tej sprawie zrobić nie możemy. Przepraszamy!

 



15 kwietnia 2024

Wałek na poczcie

Znowu, już niedługo czeka na zmiana w sposobnie komunikacji m.in. z urzędami. W życie wejdą przepisy związane z usługą e-Doręczeń. W zakresie elektronicznej komunikacji, te przedsięwzięcie wydaje się być ciekawym przekrętem. Na tyle ciekawym, że może nawet zainteresuje czytelników bloga portalu ŚwiatPrzychodni.pl.

Poczta Polska świadczy usługę wysyłania elektronicznych wiadomości. "Już" niedługo urzędy będą miały specjalne adresy skrzynek, na które obywatele będą mogli w super nowoczesny, bezpieczny i darmowy sposób wysyłać wiadomości. Ta wspaniałość przedsięwzięcia wychwalana jest w materiałach promocyjnych publikowanych w mediach (np. rp.pl). Wydawać by się mogło, że już niedługo będziemy w XXI wieku! 


Tylko, że wypowiedzi urzędników, materiały informacyjne i promocyjne wprowadzają w błąd. Bo w XXI wieku jesteśmy co najmniej od 2008 roku. Jak piszą na Wikipedii:
Zgodnie z przepisami prawa od 1 maja 2008 r. organy władzy publicznej zobowiązane są do przyjmowania dokumentów w postaci elektronicznej (wnoszenia podań i wniosków oraz innych czynności w postaci elektronicznej). ePUAP umożliwia instytucjom publicznym spełnienie tego wymogu poprzez udostępnienie infrastruktury usług, pozwalających na założenie skrzynki podawczej.
Oczywiście platforma ePUAP jest brzydka i niewygodna. Niemniej jednak od wielu lat pozawala obywatelom komunikować się z urzędami. Ma też istotną przewagę nad platformą e-Doręczeń zarządzaną przez Pocztę Polską - urzędy mogą korzystać z niej za darmo. Bo to o czym mało się mówi, to Poczta Polska za wysłanie wiadomości elektronicznej będzie sobie od organów państwa życzyła niemałe pieniądze - 4,40 zł za "maila". 

To wydaje się być wygórowana kwota. Ale jak bardzo, można wywnioskować ze statystyk przekazanych przez Ministerstwo Cyfryzacji. Utrzymanie platformy ePUAP (której jedną z dziesiątek funkcjonalności jest możliwość bezpiecznego wysyłania wiadomości elektronicznych) kosztuje 800 tys. miesięcznie. W 2023 r. instytucje publiczne wysłały za pomocą ePUAP 35863123 pism. To oznacza, że gdyby w 2023 roku urzędy nie korzystały z ePUAP, tylko z e-Doręczeń oferowanych przez Pocztę Polską, to Poczta miałaby z tego przychód 157 milionów złotych (to wałek na ponad dwa Sasiny!).

Pozostaje oczywiście pytanie - to czemu urzędy miałyby przenosić się na płatną platformę Poczty, skoro mogą za darmo korzystać z ePUAP? Dlatego, bo jak pisze Ministerstwo:
Zgodnie z przyjętą w Ministerstwie Cyfryzacji strategią – docelowo platforma ePUAP zostanie zastąpiona nowym rozwiązaniem, do którego jednym punktem dostępu będzie mObywatel – aplikacja mobilna oraz serwis internetowy www.mobywatel.gov.pl. Mając świadomość, że zmiana sposobu doręczania korespondencji i obsługi obywateli w zakresie elektronicznych wniosków jest dla administracji publicznej dużym przedsięwzięciem organizacyjnym, zmiany będą wprowadzane sukcesywnie. Stopniowo będzie też wygaszana platforma ePUAP. Jej funkcje będą realizować e-Doręczenia i nowy ekosystem e-usług w mObywatelu.
Czyli Ministerstwo zamienia działającą platformę pozwalającą na komunikacje elektroniczną, której utrzymanie kosztuje niecałe 10 milionów rocznie, na taką, za którą będzie trzeba płacić ponad 150 milionów. Brawo! Właśnie udało się dofinansować PP kosztem m.in. samorządów i bez pytania UE o zgodę.

W sumie warto podkreślić jakim ciosem w samorządy (albo raczej w cyfryzację) będą te zmiany. Przykładowo Gdańsk za pośrednictwem ePUAP wysłał 21 tys. decyzji ws. podatku od nieruchomości za 2024 r. Miasto szacuje, że koszty związane z elektronicznym przekazaniem decyzji podatkowej wyniosły 3,10 zł (a papierowo 7,40 zł). Gdyby do tych 3,10 zł doliczyć 4,40 zł (jakie trzeba by zapłacić za e-Doręczenie) to miasto byłoby stratne na tym przedsięwzięciu (w porównaniu do tradycyjnej wysyłki).      

Warto jeszcze dodać, że w związku z "wyborami kopertowymi" część oburzenia wywołało to, że Poczta Polska zaczęła przetwarzać na masową skalę dane osobowe obywateli. Wielu osobom to się nie podobało. Ciekawe co oni powiedzą na to, że zastąpienie ePUAP da techniczną możliwość do wglądu Poczcie w jeszcze bardziej prywatne dane?

29 marca 2024

Dlaczego kłamiemy? (2)

Czasem w informatorze o terminach na NFZ umieszczamy nieaktualne informacje. Wyjątkowo słowo "nieaktualne" w tym przypadku to nie jest eufemizm. 

Ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych nakłada na świadczeniodawców obowiązek codziennej sprawozdawczości nt. wolnych terminów. Ale drugim, równie istotnym obowiązkiem, jest obowiązek upubliczniania tych informacji przez NFZ tego samego dnia (art. 23 ust. 5: "(...) Fundusz publikuje na swojej stronie internetowej, aktualizując ją w dniu przekazania przez danego świadczeniodawcę". Oczywiście NFZtowi średnio to wychodzi.

O dziwo Fundusz, zamiast ukrywać ten fakt (albo, jak ma to w zwyczaju, obwiniać świadczeniodawców), wprost do tego się przyznaje. Zgłaszając nieprawidłowości w publikowanych przez NFZ informacjach, jeden z OW się wypruł:

Dziękujemy za zgłoszenie nieprawidłowości. Świadczeniodawca 1 WOJSKOWY SZPITAL KLINICZNY Z POLIKLINIKĄ SAMODZIELNY PUBLICZNY ZAKŁAD OPIEKI ZDROWOTNEJ W LUBLINIE 27 listopada o godzinie 13.17 przesłał na serwer LOW NFZ poprawny raport z pierwszym wolnym terminem na świadczenie: USUNIĘCIE MIGDAŁKÓW PODNIEBIENNYCH. Aktualna informacja powinna być widoczna w Informatorze o Terminach Leczenia w ciągu 2-3 dni.

Oddział dopytany mówił tak:

Termin wyświetlenia przekazanej przez świadczeniodawcę informacji zależny jest od godziny przekazania informacji na serwer Oddziału Funduszu. Informacja ta dalej przekazywana jest na serwer centralny, z którego informacje te są dalej publikowane. Obecnie (30.11.2023) wyświetlają się informacje o pierwszym wolnym terminie na wskazane świadczenie według stanu na 28-11-2023. 

Natomiast dokładniej tłumaczy Centrala NFZ:

Początkowo informacje od świadczeniodawców trafiają do oddziału wojewódzkiego Funduszu, tam są weryfikowane, agregowane w paczki i eksportowane/importowane na serwery centralne Funduszu. Informacje, które trafiają na serwer centralny codziennie, bez zbędnej zwłoki zasilają m.in. Informator o terminach leczenia.

Oraz dokładniej tłumaczy proces:

Świadczeniodawca może przekazać dane sprawozdawcze zarówno na koniec swojego dnia pracy jak i przed rozpoczęciem zapisów w harmonogramie przyjęć kolejnego dnia. Informacja trafia do oddziału wojewódzkiego Funduszu by stamtąd, zweryfikowana i połączona w przesyłki, została przekazana na serwer centralny. Jeśli oddział wojewódzki przesyła dane o listach oczekujących zgodnie z harmonogramem o godz. 10.00, informacja od świadczeniodawcy spływa o godzinie 11.00 wówczas trafi na serwery centralne kolejnego dnia.

Czyli przykładowa przychodnia raportuje swoje terminy o 11:00, docierają one do oddziału wojewódzkiego i czekają cały dzień, żeby być wysłane do Centrali. W centrali te informacje czekają jeszcze dzień i są publikowane trzeciego dnia od wysyłki przez świadczeniodawcę. Tj. dostępna dla pacjenta informacja od samego początku jest nieaktualna. 

Być może warte podkreślenia jest to, że cała ta komunikacja obywa się drogą elektroniczną. To wcale nie jest tak, że urzędnik musi zapakować raport w "paczkę", a następnie dygać na pocztę. To wszystko dzieje się w kąkuterach, które mogą komunikować się ze sobą z prędkością bliską prędkości światła! Ale widać w NFZ głęboko zakorzenione jest myślenie, że należy czekać w kolejce. Kolejki są również tam, gdzie nie muszą być!

26 lutego 2024

Odwołuję i blokuję!

Co jakiś czas NFZ informuje o tym, ile to źli pacjenci zmarnowali wizyt poprzez ich nieodwoływanie w sytuacji, gdy wiedzą, że się na nie nie stawią. Fundusz ogłosił, że w 2023 r. "przepadło" prawie 1,3 miliona wizyt. Żeby jeszcze bardziej dowalić tym, którzy nie odwołali, NFZ używa haseł takich jak np. "nieodwołana wizyta to stracona szansa na zdrowie dla innego pacjenta!".

Aby problem nieodwoływania ukrócić, NFZ wysłał w 2023 r. blisko 12 milionów SMSów przypominających o wizytach. A co ważniejsze, objął patronatem kampanię "Odwołuję. Nie blokuję". Tym samym pokazał jakim jest jeleniem.

Ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych mówi:

"Świadczenia opieki zdrowotnej w szpitalach, świadczenia specjalistyczne w ambulatoryjnej opiece zdrowotnej oraz stacjonarne i całodobowe świadczenia zdrowotne inne niż szpitalne są udzielane według kolejności zgłoszenia (...)"

Czasem prawo sobie, a NFZ i tak robi to, co chce. Więc dla pewności można rzucić okiem na strony pomocy dla świadczeniodawców, żeby sprawdzić jakie NFZ ma poglądy nt. rezygnacji z wizyt:   

8. Czy świadczeniodawca może zaproponować świadczeniobiorcy wizytę w dniu zgłoszenia, ponieważ powstał wolny termin z powodu rezygnacji innego świadczeniobiorcy lub niestawienia się innego świadczeniobiorcy w terminie? Czy świadczeniodawca może przyjąć takiego świadczeniobiorcę przed innymi oczekującymi, czy umieścić na końcu listy oczekujących?

Świadczeniodawca nie może zaproponować świadczeniobiorcy wizytę w dniu zgłoszenia, gdy powstał wolny termin z powodu rezygnacji innego świadczeniobiorcy lub niestawienia się innego świadczeniobiorcy w terminie. Świadczenia udzielane są według kolejności zgłoszenia na zasadach sprawiedliwego, równego i niedyskryminującego dostępu do świadczeń. Zatem świadczeniobiorca, który zgłosił się do świadczeniodawcy i nie jest wpisany na listę oczekujących, w czasie gdy inny świadczeniobiorca nie stawił się w wyznaczonym terminie, powinien zostać wpisany na listę oczekujących według kolejności zgłoszenia, natomiast można takiemu świadczeniobiorcy udzielić świadczenia poza kolejnością na podstawie kryteriów medycznych, co powinno znaleźć odzwierciedlenie w dokumentacji medycznej, do której zalicza się także listę oczekujących. W zwolnionym terminie może zostać udzielone świadczenie świadczeniobiorcy mającemu prawo do korzystania ze świadczeń poza kolejnością.

Co powyższe oznacza? Sprawdźmy to na przykładzie poradni endokrynologicznej w SPZOZ Warszawa Wola - Śródmieście. Pierwszy wolny termin na konsultację jest tam w październiku, w kolejce na wizytę czekają tam 933 osoby. Wyobraźmy sobie, że ktoś, zachęcony apelem NFZ, dziś odwołuje umówioną na jutro wizytę. Co w tej sytuacji powinien zrobić świadczeniodawca? Zgodnie z przepisami, powinien skontaktować się z kolejnymi osobami na liście oczekujących. Pewnie pierwsze z nich nie będą zainteresowane zmianą terminu np. z godz. 18 na 12. Ale ktoś się w końcu zgodzi przyjść szybciej na wizytę. Tylko co wtedy? Zwalnia się termin tej przepisanej osoby. A w związku z tym należy kontaktować się z kolejnymi pacjentami i proponować ten kolejny zwolniony termin. W idealnym świecie (w którym przychodnia dysponuje aktualnymi numerami telefonów do pacjentów, a oni je od razu odbierają), odwołanie wizyty u tego świadczeniodawcy i "niezmarnowanie" wolnego terminu, wymagałoby wykonania 933 połączeń telefonicznych.  

Jaki biznes mają więc w tym przychodnie na NFZ, żeby odwołany termin wykorzystać? A jaki ma biznes w przyjęciu odwołania rejestratorka, która w "nagrodę" będzie musiała wykonać tysiąc połączeń telefonicznych? Przecież lepiej taki termin "zmarnować" niż przewalać całą kolejkę pacjentów. Pomijając koszty i czas na to potrzebny, to na koniec może się do takiego świadczeniodawcy przywalić Rzecznik Praw Pacjenta albo NFZ, bo naruszy "zasady sprawiedliwego, równego i niedyskryminującego dostępu do świadczeń". Tu drogi NFZcie masz przyczynę miliona nieodwołanych wizyt! 

Oczywiście inaczej wygląda sytuacja w prywatnej opiece medycznej. Tu zwolniony termin można udostępnić komukolwiek, kto za niego zapłaci (bez kontaktowania się z wcześniej zapisanymi pacjentami). Stąd kampania "Odwołuję. Nie blokuję", służy przede wszystkim jej organizatorom - czyli podmiotom zapewniającym prywatną opiekę lekarską. W takiej sytuacji zagadką pozostaje zaangażowanie NFZ w tę kampanię. Ale może jest w tym głębszy sens - więcej pacjentów wygonionych z publicznej ochrony zdrowia, to przecież mniejsze kolejki w NFZ!