15 kwietnia 2024

Wałek na poczcie

Znowu, już niedługo czeka na zmiana w sposobnie komunikacji m.in. z urzędami. W życie wejdą przepisy związane z usługą e-Doręczeń. W zakresie elektronicznej komunikacji, te przedsięwzięcie wydaje się być ciekawym przekrętem. Na tyle ciekawym, że może nawet zainteresuje czytelników bloga portalu ŚwiatPrzychodni.pl.

Poczta Polska świadczy usługę wysyłania elektronicznych wiadomości. "Już" niedługo urzędy będą miały specjalne adresy skrzynek, na które obywatele będą mogli w super nowoczesny, bezpieczny i darmowy sposób wysyłać wiadomości. Ta wspaniałość przedsięwzięcia wychwalana jest w materiałach promocyjnych publikowanych w mediach (np. rp.pl). Wydawać by się mogło, że już niedługo będziemy w XXI wieku! 


Tylko, że wypowiedzi urzędników, materiały informacyjne i promocyjne wprowadzają w błąd. Bo w XXI wieku jesteśmy co najmniej od 2008 roku. Jak piszą na Wikipedii:
Zgodnie z przepisami prawa od 1 maja 2008 r. organy władzy publicznej zobowiązane są do przyjmowania dokumentów w postaci elektronicznej (wnoszenia podań i wniosków oraz innych czynności w postaci elektronicznej). ePUAP umożliwia instytucjom publicznym spełnienie tego wymogu poprzez udostępnienie infrastruktury usług, pozwalających na założenie skrzynki podawczej.
Oczywiście platforma ePUAP jest brzydka i niewygodna. Niemniej jednak od wielu lat pozawala obywatelom komunikować się z urzędami. Ma też istotną przewagę nad platformą e-Doręczeń zarządzaną przez Pocztę Polską - urzędy mogą korzystać z niej za darmo. Bo to o czym mało się mówi, to Poczta Polska za wysłanie wiadomości elektronicznej będzie sobie od organów państwa życzyła niemałe pieniądze - 4,40 zł za "maila". 

To wydaje się być wygórowana kwota. Ale jak bardzo, można wywnioskować ze statystyk przekazanych przez Ministerstwo Cyfryzacji. Utrzymanie platformy ePUAP (której jedną z dziesiątek funkcjonalności jest możliwość bezpiecznego wysyłania wiadomości elektronicznych) kosztuje 800 tys. miesięcznie. W 2023 r. instytucje publiczne wysłały za pomocą ePUAP 35863123 pism. To oznacza, że gdyby w 2023 roku urzędy nie korzystały z ePUAP, tylko z e-Doręczeń oferowanych przez Pocztę Polską, to Poczta miałaby z tego przychód 157 milionów złotych (to wałek na ponad dwa Sasiny!).

Pozostaje oczywiście pytanie - to czemu urzędy miałyby przenosić się na płatną platformę Poczty, skoro mogą za darmo korzystać z ePUAP? Dlatego, bo jak pisze Ministerstwo:
Zgodnie z przyjętą w Ministerstwie Cyfryzacji strategią – docelowo platforma ePUAP zostanie zastąpiona nowym rozwiązaniem, do którego jednym punktem dostępu będzie mObywatel – aplikacja mobilna oraz serwis internetowy www.mobywatel.gov.pl. Mając świadomość, że zmiana sposobu doręczania korespondencji i obsługi obywateli w zakresie elektronicznych wniosków jest dla administracji publicznej dużym przedsięwzięciem organizacyjnym, zmiany będą wprowadzane sukcesywnie. Stopniowo będzie też wygaszana platforma ePUAP. Jej funkcje będą realizować e-Doręczenia i nowy ekosystem e-usług w mObywatelu.
Czyli Ministerstwo zamienia działającą platformę pozwalającą na komunikacje elektroniczną, której utrzymanie kosztuje niecałe 10 milionów rocznie, na taką, za którą będzie trzeba płacić ponad 150 milionów. Brawo! Właśnie udało się dofinansować PP kosztem m.in. samorządów i bez pytania UE o zgodę.

W sumie warto podkreślić jakim ciosem w samorządy (albo raczej w cyfryzację) będą te zmiany. Przykładowo Gdańsk za pośrednictwem ePUAP wysłał 21 tys. decyzji ws. podatku od nieruchomości za 2024 r. Miasto szacuje, że koszty związane z elektronicznym przekazaniem decyzji podatkowej wyniosły 3,10 zł (a papierowo 7,40 zł). Gdyby do tych 3,10 zł doliczyć 4,40 zł (jakie trzeba by zapłacić za e-Doręczenie) to miasto byłoby stratne na tym przedsięwzięciu (w porównaniu do tradycyjnej wysyłki).      

Warto jeszcze dodać, że w związku z "wyborami kopertowymi" część oburzenia wywołało to, że Poczta Polska zaczęła przetwarzać na masową skalę dane osobowe obywateli. Wielu osobom to się nie podobało. Ciekawe co oni powiedzą na to, że zastąpienie ePUAP da techniczną możliwość do wglądu Poczcie w jeszcze bardziej prywatne dane?

29 marca 2024

Dlaczego kłamiemy? (2)

Czasem w informatorze o terminach na NFZ umieszczamy nieaktualne informacje. Wyjątkowo słowo "nieaktualne" w tym przypadku to nie jest eufemizm. 

Ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych nakłada na świadczeniodawców obowiązek codziennej sprawozdawczości nt. wolnych terminów. Ale drugim, równie istotnym obowiązkiem, jest obowiązek upubliczniania tych informacji przez NFZ tego samego dnia (art. 23 ust. 5: "(...) Fundusz publikuje na swojej stronie internetowej, aktualizując ją w dniu przekazania przez danego świadczeniodawcę". Oczywiście NFZtowi średnio to wychodzi.

O dziwo Fundusz, zamiast ukrywać ten fakt (albo, jak ma to w zwyczaju, obwiniać świadczeniodawców), wprost do tego się przyznaje. Zgłaszając nieprawidłowości w publikowanych przez NFZ informacjach, jeden z OW się wypruł:

Dziękujemy za zgłoszenie nieprawidłowości. Świadczeniodawca 1 WOJSKOWY SZPITAL KLINICZNY Z POLIKLINIKĄ SAMODZIELNY PUBLICZNY ZAKŁAD OPIEKI ZDROWOTNEJ W LUBLINIE 27 listopada o godzinie 13.17 przesłał na serwer LOW NFZ poprawny raport z pierwszym wolnym terminem na świadczenie: USUNIĘCIE MIGDAŁKÓW PODNIEBIENNYCH. Aktualna informacja powinna być widoczna w Informatorze o Terminach Leczenia w ciągu 2-3 dni.

Oddział dopytany mówił tak:

Termin wyświetlenia przekazanej przez świadczeniodawcę informacji zależny jest od godziny przekazania informacji na serwer Oddziału Funduszu. Informacja ta dalej przekazywana jest na serwer centralny, z którego informacje te są dalej publikowane. Obecnie (30.11.2023) wyświetlają się informacje o pierwszym wolnym terminie na wskazane świadczenie według stanu na 28-11-2023. 

Natomiast dokładniej tłumaczy Centrala NFZ:

Początkowo informacje od świadczeniodawców trafiają do oddziału wojewódzkiego Funduszu, tam są weryfikowane, agregowane w paczki i eksportowane/importowane na serwery centralne Funduszu. Informacje, które trafiają na serwer centralny codziennie, bez zbędnej zwłoki zasilają m.in. Informator o terminach leczenia.

Oraz dokładniej tłumaczy proces:

Świadczeniodawca może przekazać dane sprawozdawcze zarówno na koniec swojego dnia pracy jak i przed rozpoczęciem zapisów w harmonogramie przyjęć kolejnego dnia. Informacja trafia do oddziału wojewódzkiego Funduszu by stamtąd, zweryfikowana i połączona w przesyłki, została przekazana na serwer centralny. Jeśli oddział wojewódzki przesyła dane o listach oczekujących zgodnie z harmonogramem o godz. 10.00, informacja od świadczeniodawcy spływa o godzinie 11.00 wówczas trafi na serwery centralne kolejnego dnia.

Czyli przykładowa przychodnia raportuje swoje terminy o 11:00, docierają one do oddziału wojewódzkiego i czekają cały dzień, żeby być wysłane do Centrali. W centrali te informacje czekają jeszcze dzień i są publikowane trzeciego dnia od wysyłki przez świadczeniodawcę. Tj. dostępna dla pacjenta informacja od samego początku jest nieaktualna. 

Być może warte podkreślenia jest to, że cała ta komunikacja obywa się drogą elektroniczną. To wcale nie jest tak, że urzędnik musi zapakować raport w "paczkę", a następnie dygać na pocztę. To wszystko dzieje się w kąkuterach, które mogą komunikować się ze sobą z prędkością bliską prędkości światła! Ale widać w NFZ głęboko zakorzenione jest myślenie, że należy czekać w kolejce. Kolejki są również tam, gdzie nie muszą być!

26 lutego 2024

Odwołuję i blokuję!

Co jakiś czas NFZ informuje o tym, ile to źli pacjenci zmarnowali wizyt poprzez ich nieodwoływanie w sytuacji, gdy wiedzą, że się na nie nie stawią. Fundusz ogłosił, że w 2023 r. "przepadło" prawie 1,3 miliona wizyt. Żeby jeszcze bardziej dowalić tym, którzy nie odwołali, NFZ używa haseł takich jak np. "nieodwołana wizyta to stracona szansa na zdrowie dla innego pacjenta!".

Aby problem nieodwoływania ukrócić, NFZ wysłał w 2023 r. blisko 12 milionów SMSów przypominających o wizytach. A co ważniejsze, objął patronatem kampanię "Odwołuję. Nie blokuję". Tym samym pokazał jakim jest jeleniem.

Ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych mówi:

"Świadczenia opieki zdrowotnej w szpitalach, świadczenia specjalistyczne w ambulatoryjnej opiece zdrowotnej oraz stacjonarne i całodobowe świadczenia zdrowotne inne niż szpitalne są udzielane według kolejności zgłoszenia (...)"

Czasem prawo sobie, a NFZ i tak robi to, co chce. Więc dla pewności można rzucić okiem na strony pomocy dla świadczeniodawców, żeby sprawdzić jakie NFZ ma poglądy nt. rezygnacji z wizyt:   

8. Czy świadczeniodawca może zaproponować świadczeniobiorcy wizytę w dniu zgłoszenia, ponieważ powstał wolny termin z powodu rezygnacji innego świadczeniobiorcy lub niestawienia się innego świadczeniobiorcy w terminie? Czy świadczeniodawca może przyjąć takiego świadczeniobiorcę przed innymi oczekującymi, czy umieścić na końcu listy oczekujących?

Świadczeniodawca nie może zaproponować świadczeniobiorcy wizytę w dniu zgłoszenia, gdy powstał wolny termin z powodu rezygnacji innego świadczeniobiorcy lub niestawienia się innego świadczeniobiorcy w terminie. Świadczenia udzielane są według kolejności zgłoszenia na zasadach sprawiedliwego, równego i niedyskryminującego dostępu do świadczeń. Zatem świadczeniobiorca, który zgłosił się do świadczeniodawcy i nie jest wpisany na listę oczekujących, w czasie gdy inny świadczeniobiorca nie stawił się w wyznaczonym terminie, powinien zostać wpisany na listę oczekujących według kolejności zgłoszenia, natomiast można takiemu świadczeniobiorcy udzielić świadczenia poza kolejnością na podstawie kryteriów medycznych, co powinno znaleźć odzwierciedlenie w dokumentacji medycznej, do której zalicza się także listę oczekujących. W zwolnionym terminie może zostać udzielone świadczenie świadczeniobiorcy mającemu prawo do korzystania ze świadczeń poza kolejnością.

Co powyższe oznacza? Sprawdźmy to na przykładzie poradni endokrynologicznej w SPZOZ Warszawa Wola - Śródmieście. Pierwszy wolny termin na konsultację jest tam w październiku, w kolejce na wizytę czekają tam 933 osoby. Wyobraźmy sobie, że ktoś, zachęcony apelem NFZ, dziś odwołuje umówioną na jutro wizytę. Co w tej sytuacji powinien zrobić świadczeniodawca? Zgodnie z przepisami, powinien skontaktować się z kolejnymi osobami na liście oczekujących. Pewnie pierwsze z nich nie będą zainteresowane zmianą terminu np. z godz. 18 na 12. Ale ktoś się w końcu zgodzi przyjść szybciej na wizytę. Tylko co wtedy? Zwalnia się termin tej przepisanej osoby. A w związku z tym należy kontaktować się z kolejnymi pacjentami i proponować ten kolejny zwolniony termin. W idealnym świecie (w którym przychodnia dysponuje aktualnymi numerami telefonów do pacjentów, a oni je od razu odbierają), odwołanie wizyty u tego świadczeniodawcy i "niezmarnowanie" wolnego terminu, wymagałoby wykonania 933 połączeń telefonicznych.  

Jaki biznes mają więc w tym przychodnie na NFZ, żeby odwołany termin wykorzystać? A jaki ma biznes w przyjęciu odwołania rejestratorka, która w "nagrodę" będzie musiała wykonać tysiąc połączeń telefonicznych? Przecież lepiej taki termin "zmarnować" niż przewalać całą kolejkę pacjentów. Pomijając koszty i czas na to potrzebny, to na koniec może się do takiego świadczeniodawcy przywalić Rzecznik Praw Pacjenta albo NFZ, bo naruszy "zasady sprawiedliwego, równego i niedyskryminującego dostępu do świadczeń". Tu drogi NFZcie masz przyczynę miliona nieodwołanych wizyt! 

Oczywiście inaczej wygląda sytuacja w prywatnej opiece medycznej. Tu zwolniony termin można udostępnić komukolwiek, kto za niego zapłaci (bez kontaktowania się z wcześniej zapisanymi pacjentami). Stąd kampania "Odwołuję. Nie blokuję", służy przede wszystkim jej organizatorom - czyli podmiotom zapewniającym prywatną opiekę lekarską. W takiej sytuacji zagadką pozostaje zaangażowanie NFZ w tę kampanię. Ale może jest w tym głębszy sens - więcej pacjentów wygonionych z publicznej ochrony zdrowia, to przecież mniejsze kolejki w NFZ!

29 stycznia 2024

Paraliż goni paraliż!

Niedawno opowiadaliśmy o tym, jak w 2019 roku Naczelna Izba Lekarska wieszczyła paraliż systemu opieki zdrowotnej. Sprawa dotyczyła wprowadzania zmian obligujących przychodnie do częstszego sprawozdawania informacji ułatwiających pacjentom ominięcie kolejek do lekarza. Zmiany te ostatecznie zostały wprowadzone i nie skutkowało to paraliżem - ochrona zdrowia tak samo (źle) działała, jak do ówczesnej pory.

Do grona wieszczy paraliżu systemu opieki zdrowotnej parę dni temu dołączyła kolejna izba. Tym razem ze zmianami walczy Krajowa Izba Fizjoterapeutów. Nie podobają jej się zmiany, jakie NFZ planuje wprowadzić w umowach zawieranych ze świadczeniodawcami. Te zmiany spowodują: "całkowity paraliż rehabilitacji stacjonarnej, ambulatoryjnej, domowej oraz ośrodków pobytu dziennego".

Kto korzystał z rehabilitacji na NFZ, prawdopodobnie wie, że da się odbyć cały 10 dniowy "turnus", ani razu nie rozmawiając z fizjoterapeutą na temat stanu zdrowia. Pełnienie tego zawodu często sprowadza się do pstryknięcia przełącznika lampki, czy uruchomienia innego ustrojstwa. Można odnieść wrażenie, że najlepiej gdyby w tym systemie nie było pacjenta. O dziwo NFZ, zdaje się dostrzegł w tym problem. W proponowanych rozwiązaniach chce nakazać:

To powinno zmusić rehabilitantów do kontaktu z pacjentem. Ale ma też swoją cenę. Te kontakty z pacjentem mają być udokumentowane. Zdaje się izbie właśnie o ten szeroki zakres się rozchodzi. Tylko, że protestując izba nie akcentuje tego, że mowa o projekcie rozporządzenia, które miałoby wejść w życie za kilka miesięcy. Poza słowem "projekt", adres URL, pod którym znajduje się aplikacja do dokumentowania: https://test-fsr.nfz.gov.pl/, wydaje się sugerować, że obecna wersja aplikacji/przepisów nie jest wersją finalną. Może zamiast krzyczeć "STOP paraliżowi rehabilitacji w Polsce!", izba mogłaby poszukać bardziej konstruktywnych rozwiązań?

Niemniej jednak, zastrzeżenia KIF do obecnego projektu kwestionariusza i aplikacji wydają się być uzasadnione. Zadawanie dziesiątek pytań, których treść jest niezależna od dolegliwości pacjenta i wykracza poza kompetencje fizjoterapeuty, wydaje się nie być mądra. Może pacjenta, który chce tylko naprawić ambulatoryjnie zwichnięty nadgarstek nie powinno się wypytywać o "Radzenie sobie ze stresem i innymi obciążeniami psychicznymi".

Przepychanie chwytliwymi tytułami do mainstreamu kwestii związanych z roboczą wersją aplikacji/rozporządzenia też nie jest mądre. Sama koncepcja zmian wydaje się słuszna - przepytujemy pacjenta przed zabiegami i po. Może na tej podstawie NFZ dojdzie kiedyś do wniosku, że zabiegi fizjoterapeutyczne po roku (bo takie są kolejki) od zgłoszenia się do lekarza, nie ma większego sensu? Natomiast rzeczą, która powinna niepokoić, to zakres danych o pacjencie jakie (prawdopodobnie) mają trafiać na serwery NFZ. Coś tu jest nie tak, że urzędnicy na podstawie naciąganej (bo nie ustawowej) podstawy prawnej będą sobie przetwarzać wrażliwe dane osobowe pacjentów. Tylko kto by miał w tej sprawie interweniować? Rzecznik Praw Pacjenta? Tylko czy znajdzie czas pomiędzy swoimi wycieczkami?  

27 grudnia 2023

Komu przeszkadza sprawozdawczość kolejkowa?

Prowadzona codziennie przez świadczeniodawców sprawozdawczość nt. długościach kolejek ułatwia pacjentom umówienie się na konsultacje tam, gdzie zostaną przyjęci najszybciej. Komu przeszkadza raportowanie tych danych przez przychodnie?

Oczywiście lekarzom. W 2019 roku, gdy wchodziły w życie przepisy zwiększające dokładność sprawozdawczości, Naczelna Izba Lekarska sprzeciwiała się. Prezydium Komisji Stomatologicznej NRL mówiło, że sprawozdawcze "obowiązki za zupełnie nieuzasadnione". Natomiast wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej Andrzej Cisło na posiedzeniu Komisji Zdrowia zapowiadał:

Tymczasem niech poczytają państwo raport z konsultacji społecznych. Tam są uwagi również świadczeniodawców dużych, którzy mówią, że jest to rzecz, która absolutnie sparaliżuje duże podmioty, jeżeli chodzi o system informatyczny. Podmioty małe też będą miały problem, dlatego, że na bardzo niedużą bazę pacjentów i bardzo niedużą rentowność i przychodowość będzie to wymagało bardzo specjalistycznego oprogramowania. (...) Dlatego zaproponowaliśmy, żeby państwo rozważyli poprawkę, może jeszcze na etapie prac senackich, która mówi o tym, żeby jednak z tego zrezygnować, bo ten obowiązek po prostu komplikuje dokumentację, którą będziemy musieli obsłużyć własnymi systemami teleinformatycznymi.

Cóż, paraliż jeszcze nie nastąpił. Za to coraz trudniej znaleźć przychodnie, w których rejestracja polega na wpisywaniu terminów do zeszytu. Rzetelniej prowadzona sprawozdawczość pozwala pacjentom uniknięcia prywatnych wizyt u lekarzy. Może stąd protest Izby? A może wynikł on tylko z tego, że przewidywanie przyszłości, co do zasady, jest trudne?

Jest też inna możliwość - Izba ma w nosie interes pacjentów. To sugeruje jej postawa w czasie pandemii. Ten czas ogromnego chaosu w opiece zdrowotnej, Prezydium NRL wykorzystało do zwrócenia się do Ministerstwa z prośbą o zawieszenie obowiązków sprawozdawczych. Uzasadnienie było takie: "personel wszystkich placówek medycznych musi skupiać się w szczególny sposób na przestrzeganiu procedur sanitarnych oraz zapewnieniu pacjentom dostępu do możliwie najlepszych świadczeń zdrowotnych" (swoją drogą, trochę szkoda, że poza pandemią lekarze nie skupiają się na zapewnianiu dostępu do możliwie najlepszych świadczeń zdrowotnych). To znów wydaje się nie fair wobec pacjentów. Ale może jest w tym logika - im mniej osób będzie wiedziało, gdzie przyjmie ich najszybciej lekarz, tym mniejsze obłożenie świadczeniodawców NFZ (czyli klient jest lepiej obsłużony).

Ministerstwo na powyższą prośbę nie odpowiedziało w satysfakcjonującym Izbę terminie. Co więc zrobiła Izba? Zasugerowała swoim członkom ściemnianie, że nie mają możliwości technicznych do prowadzenia sprawozdawczości i przygotowało wzór wniosku pozwalającego ograniczyć częstotliwość wysyłania raportów. Brawo za pomysłowość!

Dodatkowego smaku temu tematowi dodaje NFZ. Świadczeniodawcy sprawozdawczość przesyłają codziennie, z pomocą Komputera i Internetu. Internet porusza się światłowodami, więc teoretycznie z prędkością światła. W mgnieniu oka po wysłaniu raportu, aktualna długość kolejki mogłaby się pojawiać w informatorze NFZ. Tak nie jest. Równie dobrze raporty mogłyby być wysyłane Pocztą Polską, bo jak informuje pracownik NFZ, po "wysłaniu informacja powinna być widoczna w Informatorze o Terminach Leczenia w ciągu 2-3 dni" i tłumaczy "Termin wyświetlenia przekazanej przez świadczeniodawcę informacji zależny jest od godziny przekazania informacji na serwer Oddziału Funduszu. Informacja ta dalej przekazywana jest na serwer centralny, z którego informacje te są dalej publikowane.". Przyjmując, że skorzystanie z Komputera to ogromny wysiłek dla lekarzy, to chyba taki NFZ za bardzo ich nie szanuje skoro publikuje dane z parodniowym opóźnieniem, nie? 

30 listopada 2023

Czy NFZ wie na co zawiera umowy?

 Wychodzi na to, że NFZ w sumie do końca nie wie na co umawia się ze świadczeniodawcami. Bo tak:

1. Świadczeniodawcy są zobowiązani w sprawozdawczości dotyczącej kolejek codziennie informować NFZ czy w danej poradni udzielają świadczeń dzieciom. Gdyby NFZ wiedział na co się umówił, to chyba by o to codziennie nie pytał, nie? Bo po co urzędnicy mieliby dodawać zbędnej biurokracji przychodniom?

Ciekawostką w tym temacie jest to, że pomimo tego, że NFZ nakłada opisany obowiązek sprawozdawczy, to kompletnie nie egzekwuje jego prawidłowego wykonywania (więc ostatecznie ciągle i NFZ, i pacjent, nie wie gdzie przyjmuje się dzieci). Istnieją specyficzne świadczenia takie, jak ortodontyczne - udzielane wyłącznie dzieciom. W praktyce oznacza to, że dla tego świadczenia, kliknięcie w wyszukiwarce NFZ "ptaszka": "świadczenia udzielane dzieciom" nie powinno zmieniać liczby wyników.  


Tak się nie dzieje. Zgodnie z "informatorem" NFZ poradni ortodontycznych jest ok. 420. Natomiast takich, które udzielają świadczenia dzieciom jest już ok. 170. Czyli mniej niż połowa świadczeniodawców prowadzi sprawozdawczość prawidłowo! 

Większą ciekawostką jest to, że od 2024 roku obowiązkowa sprawozdawczość będzie również obejmowała konkretne przedziały wiekowe pacjentów. Ciekawe jak egzekwowaniem tego poradzi sobie Fundusz.

2. NFZ bazuje swoje "informatory" na danych przekazywanych przez świadczeniodawców. A w nich pozwala sobie na publikację dowolnych (?) danych nt. rodzaju udzielanych świadczeń przez placówki. Zdarza się tak, że w danych NFZ pojawiają się nieprawidłowe dane o istnieniu jakiejś poradni. Taką nieprawidłowość można zgłosić do NFZ, na co odpowiada on np. tak: 


Gdyby NFZ wiedział na udzielenie jakiego świadczenia zawarł umowę, to chyba by nie dopuścił do publikacji błędnych danych i prawidłowość podawanych publicznie danych nie musiałaby opierać się na zgłoszeniach sfrustrowanych pacjentów. Prawda? 

3. Jakiś czas temu poprosiliśmy Kujawsko-Pomorski Oddział Wojewódzki NFZ o podanie listy poradni stomatologicznych, z których mogą korzystać wyłącznie dzieci. Oddział tak kombinował z uzasadnieniem powodów nieudostępniania takiej informacji, że ostatecznie sąd administracyjny uznał, że:


To niestety dlatego, w naszym portalu w przypadku tego wyjątkowego województwa mogą pojawić się nieprawidłowe dane o tym, czy dany gabinet stomatologiczny na NFZ jest gabinetem wyłącznie przyjmującym dzieci. Przepraszamy!

31 października 2023

Raport o kolejkach

Przed wyborami opublikowaliśmy raport o tym, jak przez 8 lat rządów zmieniły się długości czasu oczekiwania do lekarzy specjalistów przyjmujących w ramach NFZ. Okazuje się, że w podobnym okresie premier rządu ogłosił swój sukces:

Pan Mateusz nie ma opinii parezjasty, dlatego dużym zaskoczeniem nie jest to, że twarde dane pokazały, że w rzeczywistości kolejki wydłużyły się - w ciągu ostatnich 8 lat średni czas oczekiwania pacjentów na specjalistyczną konsultację lekarską w ramach NFZ wzrósł prawie dwukrotnie.

Inne istotne spostrzeżenia zawarte w raporcie to:

1. Długość kolejek najbardziej zwiększyła się w przypadku poradni gastrologicznych (średni czas oczekiwania wzrósł ze 120 do 301 dni). Największy wzrost (prawie czterokrotny), wyrażony w procentach, miał miejsce w poradniach dermatologicznych.

2. Największy wzrost długości czasu oczekiwania na konsultacje medyczne miał miejsce w Szczecinie. W ciągu ostatnich ośmiu lat zwiększył się on z 55 do 220 dni.

3. Najdłuższe kolejki do lekarzy specjalistów są obecnie w Olsztynie (232 dni), Opolu (222 dni) i Wrocławiu (216 dni). Najkrótsze: w Lublinie (65 dni), Rzeszowie (81 dni) i Kielcach (106 dni).

4. Najdłużej czeka się na wizytę w poradni endokrynologicznej (309 dni), gastrologicznej (301 dni) i okulistycznej (194 dni). Najszybciej można dostać się do poradni laryngologicznych (47 dni), dermatologicznych (76 dni) i ortopedycznych (100 dni).

Zachęcamy do zapoznania się z całością publikacji. Jej lektura pozawala stwierdzić, że to nic dziwnego, że coraz częściej Polacy odbywają konsultacje prywatne. Mamy nadzieję, że ten trend w najbliższych latach uda się zatrzymać!